bo obiecano mi garniec złota,
mądrość Mimira,
blask gwiazd,
własny kamień węgielny pod budowę nowego świata.
Podążałam za szeptem nimfy leśnego boru, szukając jej łez,
bo obiecano mi źródło wszelkiego stworzenia,
odpowiedzi na wszelkie pytania,
owoce nadziei,
mój osobisty skrawek materiału na tkaninę nowego dnia.
Podążałam za cieniem, próbując go schwytać,
biegłam za nim przez doliny, choć nie obiecano mi niczego.
Nie dawano żadnej gwarancji,
ani okruszyny złudzeń,
lecz szeptano gdzieś cicho, że złapać cień to złapać szczęście.
Szukałam złotego Grala,
próbowałam zebrać Ambrozję,
rozpaczliwie wzywałam Odyna.
Chciałam zagarnąć magię tysiącleci,
lecz jej nigdzie nie było.
W prozie dnia, nie widziałam niczego,
jak ślepiec i głuchy zarazem,
co w jednym skryli się ciele.
Chciałam magi, snów...
Nie zauważyłam przechodnia i cienia jego uśmiechu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz