Przypominam o nieutożsamianiu autora z podmiotem lirycznym :P
Nadstaw uszu
i wsłuchaj się w pieśń wiatru,
ciche trele,
szelest liści.
Nadstaw uszu
i posłuchaj,
posłuchaj tej cichej melodii
wystukującej rytm mego serca.
Rytm który płynie do ciebie.
Tylko jedno słowo szepcze wiatr
tylko jedno które ma trafić do ciebie.
Tylko jedno,
lecz ważne.
Tylko jedno,
może głupie i pospolite.
Jedno słowo.
Kocham.
Niech wiatr poniesie je ku tobie
lecz niech nie zdradza nadawcy,
który pozostać pragnie anonimowy.
Nieśmiała dziewczynka,
jej bezgłośny szept,
zaróżowione policzki
od twego jednego spojrzenia.
Niech taką przedstawi mnie wiatr.
niech ci powie ze kocham,
lecz gdy zapytasz kim jestem,
niech nie odpowiada.
Gdybyś i ty kochał,
pytanie byłoby zbędne.
Więc słuchaj melodii
chłopcze najmilszy,
nie zastanawiaj się nad treścią,
niech miłość w tchnienie wiatru się zmieni.
Bronią poety jest nie miecz, lecz jego słowo...
poniedziałek, 21 października 2013
Ten Naród ( Październik 2013 )
Boso biegnie przez las,
potykając się co chwilę.
Przed nią ciemność,
z oddali złowrogi słychać śpiew.
W świetle księżyca dostrzega krew.
Gdzie?
Jest wszędzie.
Zakrwawione dłonie,
pokaleczone stopy,
plamy czerwieni
na sukni białej.
Kurczowo ściska karabin.
Są coraz bliżej.
Halt! Dobiega z zachodu.
Stoitie ! Wołają ze wschodu.
Obcojęzyczne tak znane jej stój.
Nie zatrzymuje się.
Biegnie przez słowiańskie pola.
Nie poddaje się.
Bez trwogi,
bez łez.
Wciąż naprzód
mimo ran.
Uciekła.
Sama wśród ciszy spogląda w noc,
głęboko nabiera powietrza.
Z nieba zlatuje ptak
o złotych piórach,
zakrzywionych szponach
z obrożą na szyi.
Ląduje i staje w płomieniach.
Dziewczyna klęka
trawiona przez ból.
Bez cienia szans przeżycie.
Zewsząd wylania się tłum,
tłum tych co już nie żyją
Dzieci, kobiety, mężczyźni,
ci co oddali życie
za leżąca przed nimi dziewczynę.
Ptak spłonął
lecz nie trwało długo,
nim narodził się ponownie.
Ona także wstała,
już nie w białej
lecz biało-czerwonej sukience.
Spojrzała na tłum,
znów pełna nadziei,
chciała walczyć,
nie biorąc pod uwagę porażki.
Ona,
ta którą ukochały miliony,
dla której setki przelały krew,
gotowa do innych obrony,
Polska krainy,
ta co nie raz
pokonała śmierć.
potykając się co chwilę.
Przed nią ciemność,
z oddali złowrogi słychać śpiew.
W świetle księżyca dostrzega krew.
Gdzie?
Jest wszędzie.
Zakrwawione dłonie,
pokaleczone stopy,
plamy czerwieni
na sukni białej.
Kurczowo ściska karabin.
Są coraz bliżej.
Halt! Dobiega z zachodu.
Stoitie ! Wołają ze wschodu.
Obcojęzyczne tak znane jej stój.
Nie zatrzymuje się.
Biegnie przez słowiańskie pola.
Nie poddaje się.
Bez trwogi,
bez łez.
Wciąż naprzód
mimo ran.
Uciekła.
Sama wśród ciszy spogląda w noc,
głęboko nabiera powietrza.
Z nieba zlatuje ptak
o złotych piórach,
zakrzywionych szponach
z obrożą na szyi.
Ląduje i staje w płomieniach.
Dziewczyna klęka
trawiona przez ból.
Bez cienia szans przeżycie.
Zewsząd wylania się tłum,
tłum tych co już nie żyją
Dzieci, kobiety, mężczyźni,
ci co oddali życie
za leżąca przed nimi dziewczynę.
Ptak spłonął
lecz nie trwało długo,
nim narodził się ponownie.
Ona także wstała,
już nie w białej
lecz biało-czerwonej sukience.
Spojrzała na tłum,
znów pełna nadziei,
chciała walczyć,
nie biorąc pod uwagę porażki.
Ona,
ta którą ukochały miliony,
dla której setki przelały krew,
gotowa do innych obrony,
Polska krainy,
ta co nie raz
pokonała śmierć.
Mogę spaść ( Październik 2013 )
Spojrzałam w dół.
Przelękłam się.
Przyklękłam,
objęłam rękoma kolana.
Spojrzałam w dół
a w dole miniatura.
Wszystko tak odległe,
a ja tak wysoko.
Spojrzałam w dół,
cofnęłam się o krok,
cofnęłam bo bałam się spaść,
w dół, tam gdzie niedawno byłam.
Odwróciłam się tyłem do przepaści,
zlękniona wizją upadku.
Odwróciłam się.
Pomyślałam o wspinaczce,
jej celem był szczyt.
Od podnóży góry,
do szczytu daleko.
Droga stroma,
wyboista.
Lecz nie ona przeraża,
lecz spojrzenie w dół,
wizja upadku.
Spojrzałam w dół,
wprost ze szczytu.
Kurczowo objęłam się w pasie.
Boję się. Boję się spaść.
Ze szczytu pragnień,
ze szczytu marzeń,
ze szczytu mych wizji.
Lekki wiatr może mnie pchnąć,
zakołysać jak łódką na morzu.
Nie sztuką wejść,
sztuką pozostać.
Przelękłam się.
Przyklękłam,
objęłam rękoma kolana.
Spojrzałam w dół
a w dole miniatura.
Wszystko tak odległe,
a ja tak wysoko.
Spojrzałam w dół,
cofnęłam się o krok,
cofnęłam bo bałam się spaść,
w dół, tam gdzie niedawno byłam.
Odwróciłam się tyłem do przepaści,
zlękniona wizją upadku.
Odwróciłam się.
Pomyślałam o wspinaczce,
jej celem był szczyt.
Od podnóży góry,
do szczytu daleko.
Droga stroma,
wyboista.
Lecz nie ona przeraża,
lecz spojrzenie w dół,
wizja upadku.
Spojrzałam w dół,
wprost ze szczytu.
Kurczowo objęłam się w pasie.
Boję się. Boję się spaść.
Ze szczytu pragnień,
ze szczytu marzeń,
ze szczytu mych wizji.
Lekki wiatr może mnie pchnąć,
zakołysać jak łódką na morzu.
Nie sztuką wejść,
sztuką pozostać.
Zmiany ( Wrzesień 2012 )
I przyszedł dzień,
gdy na nowo uczyliśmy się żyć,
niby wciąż jako ludzie,
na dwóch nogach,
na tym samym świecie.
Lecz inaczej, na nowo.
Przyszła chwila,
gdy runęła z klocków wieża,
gdy poborca domek dla lalek odwiedził,
miś otrzymał nakaz eksmisji,
doszukaliśmy się nowych treści dawnych bajek.
Podmuch wiatru zrzucił ze ściany kalendarz,
zakołysały się wskazówki zegara.
Błękit nieba, niby ten sam,
lecz bardziej szary.
Drzewa jakby niższe
i nie zachęca do zabawy huśtawka.
Zaszło słońce... Lecz cóż z tego?
Przejechał samochód...
...jeden...
...drugi...
...trzeci...
Po cóż liczyć?
Tyle spraw do załatwienia,
Tyle problemów i trosk.
Wczoraj tak radośni, a dziś?
Co się z nami dzieje?
Przecież jesteśmy tylko dziećmi.
Jesteśmy...a może byliśmy?
Wczoraj dzieci, dziś dorośli.
Dorośli? To słowo wciąż tak obco brzmi...
gdy na nowo uczyliśmy się żyć,
niby wciąż jako ludzie,
na dwóch nogach,
na tym samym świecie.
Lecz inaczej, na nowo.
Przyszła chwila,
gdy runęła z klocków wieża,
gdy poborca domek dla lalek odwiedził,
miś otrzymał nakaz eksmisji,
doszukaliśmy się nowych treści dawnych bajek.
Podmuch wiatru zrzucił ze ściany kalendarz,
zakołysały się wskazówki zegara.
Błękit nieba, niby ten sam,
lecz bardziej szary.
Drzewa jakby niższe
i nie zachęca do zabawy huśtawka.
Zaszło słońce... Lecz cóż z tego?
Przejechał samochód...
...jeden...
...drugi...
...trzeci...
Po cóż liczyć?
Tyle spraw do załatwienia,
Tyle problemów i trosk.
Wczoraj tak radośni, a dziś?
Co się z nami dzieje?
Przecież jesteśmy tylko dziećmi.
Jesteśmy...a może byliśmy?
Wczoraj dzieci, dziś dorośli.
Dorośli? To słowo wciąż tak obco brzmi...
Subskrybuj:
Posty (Atom)