Stała na dachu, samotna w ciemności,
w ręku trzymała nóż, ostrze z kości.
Krew kapała jej po sukience,
ona stała, w niemej podzięce.
Rany na jej duszy,
niczym kość która się kruszy,
złamane marzenia,
fizycznego bólu pragnienia.
Ktoś ją zawołał,
jej imię przywołał.
Biedny ten głupiec, czyste zło wzywa,
po imieniu ją nazywa.
Rano, gdy słońce dzień powitało,
o pomoc wezwanie ciszę przerwało.
Ona stała nad nim przez chwile,
w lot zerwały się strachu motyle.
Sennym głosem powiedziała te słowa
„po co mnie wołałeś, mogłeś zacząć od nowa”.
Nóż uniosła i cios zadała,
pokłon ciemności ponownie oddała.
ZŁO TO MY!
OdpowiedzUsuń